Tę książkę kupiłam dwa lata temu. I tak na mnie cały czas czekała. Aż wreszcie wezbrałam się w sobie i przeczytałam. Teraz moim zadaniem jest stwierdzenie, czy wszystkie zachwyty są uzasadnione. Bo nie można ukryć, że jest to jedna z najbardziej znanych książek młodzieżowych ostatnich kilku lat.
Założę się, że fabułę większość z Was zna bardzo dobrze. Ale moim zadaniem jest Wam to przybliżyć, więc zaczynajmy.
Cała akcja rozpoczyna się, kiedy Feyra, nasza główna bohaterka, jest po raz kolejny zmuszona do polowania podczas srogiej zimy. Po dramatycznych wydarzeniach w dziejach jej rodziny, to na nią spada ciężar utrzymania rodziny. Podczas polowania zabija potężnego wilka, jednego z fae, rasy obdarzonej magią, która przed wiekami panowała nad ludźmi. Wkrótce w odwecie odzywa się Tamlin, członek wysokiego rodu, który przyszedł po zadośćuczynienie śmierci przyjaciela. Feyra ma wybór. Albo pójdzie z nim do Prythianu, gdzie spędzi resztę swoich dni ludzkiego życia, albo zginie w męczarniach podczas nierównej walki. Prawdopodobnie gdyby była sama, wybrałaby opcję drugą, ale myśl o rodzinie umierającej z głodu bez jej pomocy, jest dla niej nie do wytrzymania. Udaje się więc do Prythianu, z planem ucieczki przy najbliższej okazji. Nie wie tylko, że przez tę decyzje staje się częścią świata i intryg, o których nie ma najmniejszego pojęcia.
To, na co warto zwrócić uwagę, to rozbudowany świat stworzony przez Sarah J. Maas. Opisy są niezwykle barwne, świat naprawdę żywy. Na szczęście na początku książki umieszczona jest mapa, bo bez tego, przynajmniej na początku, można by się było pogubić. Za to chylę czoła autorce. Samo wymyślenie postaci fae było niesamowite. Mam wrażenie, że jest to połączenie elfów, czarodziejów, krasnoludów i zmniennokształtnych. Prawdziwe kombo!
Przyznam się, że po raz pierwszy czytałam książkę do końca, mimo że główna bohaterka mnie irytowała. Miałam wrażenie, że w swoich decyzjach i działaniach była ślepa, brakowało jej racjonalnego myślenia. Kilka razy miałam ochotę nią potrząsnąć, bo to, co sobą prezentowała... I tak było do około 300 strony. Później zaczęła się jakby budzić z dość osobliwego snu, który zasłonił jej rzeczywistość. Późniejsza lepsza końcówka w jej wykonaniu, w moich oczach nie polepszyła znacznie mojej oceny jej postaci. Mam wrażenie, że dopiero to są zalążki naszej dobrej relacji. Ale to dopiero nadejdzie.
Co do Tamlina... Kocham go! On jest po prostu niesamowity. Jest takim dżentelmenem i jest tak uprzejmy, troskliwy, bezinteresowny i hojny. To było tak bolesne widzieć, jak cierpi. Naprawdę podziwiałam Tamlina za to, że był zdecydowany być innym władcą, który nie zachęca do przelewania krwi i wyciszania bezsilnych głosów niewolników, ale który słucha, dba i chce coś zmienić. On jest absolutnie niesamowity i zdecydowania trafia do mojej topki chłopaków z książek <3
Uwielbiam także Luciena, który jest przyjacielem Tamlina. Na początku nie byłam do końca pewna, ale jego sarkazm i poczucie humoru przekonały mnie do siebie. Uwielbiam przekomarzanie się Feyry z nim- to bezbłędne. Uwielbiam, jak na początku nie mogą się znieść, ale pod koniec powieści mają nieco wzajemną tolerancję i pomimo denerwowania się nawzajem będą się chronić i trzymać obok siebie. Uwielbiam Luciena, a jego wątek jest niesamowicie smutny. Dlaczego tak go torturujesz Sarah?
Podkreślę to, o czym prawdopodobnie już wiecie. Jest to retelling Pięknej i Bestii. I z tym momentami miałam problem. Bo to nie było luźne nawiązanie do tej baśni. To było pieczołowite zachowanie szczegółów. Nawet zamiłowanie Bestii do książek i posiadanie ogromnej biblioteki. Czasami mnie to trochę męczyło. Dużo bardziej odpowiadało mi luźne podobieństwo w przypadku podobieństwa Feyry do Belli.
I pewnie ta opowieść by się tak toczyła, dobrze nam znanym torem. Było by trochę nudno, cukierkowo i romantycznie i prawdopodbnie nie zachwyciłabym się tym tak mocno, jak się to stało na końcu. Pewnie dałabym jakieś 6,5 na 10. A później pojawia się bohaterem, który tak napędza akcję, że nic już nie jest takie samo. Nie darzę tego bohatera wielką sympatią, ale zdaję sobie sprawę, że naprawdę dużo wnosi w tę książkę
Kolejnym aspektem, który muszę poruszyć są dialogi. W tej książce nie są jeszcze najgorsze, bo niektóre dialogi Sarah zburzają kompletnie nastrój, akcję, którą pieczołowicie budowała. W "Dworze cierni i róż" momentami są, mam wrażenie, prowadzone na siłę. Nie czuć tam lekkości rozmowy. Czasami są za długie, rozwleczone, ale nie wnoszące nic ani do akcji, ani do relacji między bohaterami. To zupełnie tak, jakby autorka czuła, że należy wprowadzić dialog, bo tak wynika z interakcji, ale nie do końca to czuła.
Ocena tej książki jest dość trudna. Zestawiłam wszystkie plusy i minusy i na koniec przyznaję 8/10 gwiazdek. Muszę przyznać, że plusy przeważały, choć takie zdanie wyrobiło mi się około 3/5 książki. Wcześniej było gorzej. Z biegiem czasu historia się rozwija i mimo wszystko naprawdę mi się podoba. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach będzie jeszcze lepiej, bo jak na razie wymagam sporo od "Dworu mgieł i furii". Chciałabym się nie przeliczyć.
Dominika