Są takie chwile w życiu, kiedy mam ochotę sięgnąć po coś naprawdę ambitnego, co wręcz wbije mnie w fotel. I kiedy przeczytałam opis "Księgi Joanny" byłam pewna, że to będzie to. Perełka tego roku. I trochę się przeliczyłam. A szkoda. Wyczuwam zmarnowany potencjał...
Jest rok 2049. Seria kataklizmów zredukowała naszą planetę do kuli brudu, wokół której krąży satelita. Właśnie tam znajdują się ostatnie zmutowane elity ludzkości. Przetrwały na ograniczonych zasobach, które mogą wyssać z resztek planety. To z całą pewnością jest koniec ludzkiej rasy, ponieważ genitalia tych mutantów odpadły lub zostały zapieczętowane, a ludzka skóra zmieniła się nie do poznania. Społeczność prowadzi potężny guru
Jean de Men, który organizuje próby i egzekucje "obrażających" obywateli jako rozrywkę. Ale istnieje opór wobec tej tyranii w postaci strajkującej artystki Krystyny, która tatuuje poezję na wszczepionej skórze pokrywającej jej ciało. Ona mitologizuje historię Joanny, która stworzyła chaos na całej planecie i została rytualnie spalona jak jej XV-wieczna imienniczka. Przedstawiony konflikt jest nie tylko hipnotyzującą i makabryczną przygodą, ale także uderza spostrzeżeniami na temat płci, genetyki i znaczenia opowiadania.
Lidia Yuknavitch stworzyła całkowicie oryginalne i szalenie pomysłowe podejście do tematu w swojej książki "Księga Joanny". Co więc poszło nie tak?
Zabrakło mi pewnej lekkości tej opowieści. Niesamowicie mocno męczyłam się z czytaniem tej książki. Wystarczyło kilka stron tej powieści, a ja czułam, że to mi w zupełności wystarcza i ją odkładałam. W rezultacie nie mam pojęcia ile czytałam tę książkę, ale na pewno ponad 2 tygodnie, co w wakacje, jest czasem dla mnie zatrważającym.
W fikcji dystopicznej trudno jest zachować równowagę między wyjaśnianiem warunków wyobrażonej przyszłości, a rozwijającymi się postaciami, z którymi czytelnicy mogą się naprawdę połączyć. Yuknavitch ambitnie buduje tę zniekształconą przyszłość grając na wielu elementach filozofii i nauki, takich jak fizyka subatomowa. Wspomina także o zespołach buntowników i robotach podległych. Aby w pełni rozwinąć tę przyszłość, książka potrzebowałaby tysiąca stron, dlatego nastąpiły wyraźne skróty. Niestety nie zawsze one pasowały i czasami musiałam się głęboko zastanowić, co właśnie przeczytałam, bo było to bardzo chaotyczne. Postacie mimo, że dobrze wykreowane nie zrobiły na mnie wrażenia. Mam wrażenie, że pewna równowaga została zachwiana, dlatego też nie poczułam żadnej więzi z główną bohaterką.
Jedną z najbardziej uderzających rzeczy w tej powieści jest sposób, w jaki poezja staje się ozdobą symbolizującą przywilej. Christine podkreśla, że tatuowanie tekstu jest sztuką, a ponieważ ich grupa zmutowanych istot utrzymuje szczepienie na warstwach skóry, jest jak pergamin, który noszą ze sobą wszędzie. Ona zdecydowanie podkreśla znaczenie narracji, ponieważ "historia ma mieć własną". Trudność z prawdziwymi opowieściami historycznymi, takimi jak opowieść Joanny d'Arc, polega na tym, że jej opowieść może zostać ukształtowana w sposób, w jaki jej potrzebują. Mogła być przedstawiana jako święta lub heretyk. Yuknavitch stawia pytanie "Co by było, gdyby raz w historii kobieca historia mogła być uwolniona od tego, czego potrzebujemy, aby lepiej się czuć o sobie?" W charakterze Joanny stwarza kobietę, która odrywa się od scenariusza który jest jej przypisany i staje się zaciekłą osobą - kimś, co można zdefiniować tylko przez to, co kocha.
Ale reszta już nie jest tak pozytywna. Zakończenie w żaden sposób mnie nie zaskoczyło i nie dotknęło. Środek zresztą też nie. Chociaż okropne rzeczy przydarzały się postaciom, takie które powinny mnie poruszyć, ja nie czułam nic. A właściwie sprawdzałam ile stron pozostało mi do końca.
Ta historia nie zabiera czytelnika w szaloną podróż. Wyjątkiem jest powrót do dzieciństwa Joanny, kiedy była samotnym dzieckiem, które lubi drzewa i ma ogromną wyobraźnię. Jestem zawiedziona, bo postapokaliptyczna dystopia jest miejscem gdzie można trochę zamieszać, nie pozwolić czytelnikowi na ma poczucie bezpieczeństwa. Skoro już wiem, jak zakończy się historia Joanny, potrzebowałabym pewnych nieodpartych powodów, aby chcieć wrócić do początku i usłyszeć wszystko o jej dzieciństwie. A Yuknavitch ich nie zapewnia; zamiast tego lubi rozkoszować się wnioskami.
Niestety mimo wielkiej chęci, nie mogę ocenić tej książki na więcej niż 6/10 gwiazdek. Nie jestem pewna, w jakim stopniu polecam tę książkę. I czy w ogóle polecam. Niestety, robię to z ciężkim sercem, ale być może lepiej sobie odpuścić "Księgę Joanny".
Warto zajrzeć tutaj
Za możliwość przeczytania książki dziękuję:
Dominika