środa, 21 listopada 2018

Lojalność ponad wszystko! "Królestwo Kanciarzy" Leigh Bardugo



Wiecie co, bardzo lubię książki Leigh Bardugo. I prawdopodobnie gdybym tę recenzję pisała kilka dni temu, wyglądałaby zupełnie inaczej. Byłaby pełna emocji, które sprawiły by, że moglibyście wielu rzeczy nie zrozumieć. Kilka dni odpoczynku pozwoliło mi na pewien dystans i sprawiło, że do pisania tej recenzji podeszłam zupełnie inaczej. Dużo bardziej krytycznie. I szalenie się z tego cieszę. Poznajcie recenzję nie przesłodzoną, którą trudno znaleźć, gdy chodzi o tę konkretną książkę.


Stawka gry jest ogromna. Fabuła zaczyna się w miejscu, gdzie skończyła się akcja "Szóstki Wron". Wylan ma twarz Kuwei'a Yul-Bo, Inej wpada w poważne tarapaty, a do tego każda Wrona chce się zemścić i pokonać van Ecka. Ale to nawet nie jest ułamek tego, co Was czeka. Ta książka to wypadkowa przygody i szaleństwa, mroku i fascynacji. Udało mi się wydzielić 4 wątki. I każdy z nich kochałam tak samo. To jest niesamowite.

Nie czytałam Trylogii Griszy, więc trudno mi ocenić progres w warsztacie Bardugo. Wiem tylko, że kocham jej styl. Dulogia "Szóstka Wron" jest złożona, bogata w wątki i bardzo dobrze napisana. Jestem pod wrażeniem, jak dobrze poradziła sobie autorka z kilkoma perspektywami. Leigh żongluje wieloma różnorodnymi postaciami i sprawia, że z każdym z nich czujemy jakąś więź, przejmujemy się ich losami. Do tego sprawnie prowadzi czytelnika, nie pozwalając mu się zagubić w miejscami zawiłej akcji. Choć nadal mam problem z pojęciem, jak udało się to wszystko wymyślić pisarce. To ile jest tutaj różnych plot twistów jest niesamowite. Kilka razy mój mózg nie chciał wszystkiego przyjąć do wiadomości i kilka razy czytałam jedno zdanie, żeby się upewnić, czy to co się stało, stało się naprawdę.

Porównywanie tej książki do rollercoastera będzie frazesem, ale taka jest rzeczywistość. "Królestwo kanciarzy" zagwarantuje wzloty i upadki emocji, śmiech i łzy, radość i frustrację. Historia jest seksowna, mroczna, brutalna, ale i romantyczna. Od skrajności w skrajność. Bardugo nie uznaje półśrodków. Akcja i napięcie nigdy nie ustępują. Autorka nie stworzyła zwykłej książki. To bestia, która w końcu wyrwie ci serce! Bardugo uderza w serce czytelnika. I to mocno. Koniec to czysta doskonałość. Był rodzaj zakończenia, które rozrywa serce na pół, ale jest to również zakończenie, na które zasługuje ta historia. Pozostawia ochotę na więcej, ale wiem, że zakończyła się w odpowiednim miejscu.

Mimo moich wielu zachwytów, muszę przejść do minusów i wad  tej książki. Każdy tekst literacki ma słabe miejsca, ten również. I właśnie to początek jest problemem. Miałam pewne trudności, żeby wgryźć się w historię, coś mnie powstrzymywało, a nawet odrzucało. Wyzwaniem było dla mnie przeczytaniem kilku stron. Po wybuchowym zakończeniu "Szóstki Wron" liczyłam, że "Królestwo Kanciarzy" będzie płynną kontynuacją, ale trochę się przeliczyłam. Po przetrwaniu pierwszych około 25% objętości książki było już dużo lepiej. Cieszę się, że się nie zraziłam i przeczekałam najgorsze.

Autorka pod otoczką fantastyki przedstawia kwestie drażliwe. Warstwy społeczne, związki homoseksualne, pozycje kobiet i rolę religii. Jak sobie z tym poradziła? Nie najgorzej. Każdy z naszych bohaterów ma innego boga, wszyscy żyją w zgodzie, jedni się modlą, a drudzy mają wszystko w głębokim poważaniu. I to jak najbardziej oddaje realną sytuację. Leigh Bardugo stworzyła dwie ważne bohaterki, ale wcale nie próbowała feminizować na siłę. Inej reprezentuje zupełnie inny typ kobiety niż Nina. I bardzo się z tego cieszę. Miłość homoseksualna jest bardzo subtelna, ma się wrażenie, że jest to bardzo naturalne, a autorka przemyca prawidłową postawę rodzica względem dziecka, o innej orientacji seksualnej. Niestety, ale problem klas społeczny został rozegrany w najgorszy z możliwych sposób. Powieść w żaden sposób, w tej kategorii, nie odbiega od znanych nam stereotypów. Jest to kolejne powielenie. I to bardzo boli. Chciałabym jakiegoś przełamania, rozmontowania problemu. Zdaję sobie sprawę, że być może fantastyka nie jest najlepszym miejscem przeznaczonym do tego, ale skoro autorka postanowiła wybrać, świadomie lub mniej, taki temat, powinna sobie z tym poradzić. Tak się jednak nie stało. A szkoda.

Moim ulubionym bohaterem do tej pory był Kaz. Mam słabośc do przebiegłych i bezwzględnych bohaterów. Jednak w "Królestwie Kanciarzy" Leigh Bardugo go trochę zepsuła. Nie mogłam uwierzyć, że on walczy ze swoimi wewnętrznymi demonami, kiedy jego walka była opisana na trzech stronach. Większość jego interakcji z bohaterami składała się z rozkazów. Miałam wrażenie, że ​​jest on skorupą samego siebie. 

W niektórych momentach zabrakło mi spokoju. Akcja pędziła na łeb, na szyję i w dużej mierze mi się to podobało, ale czasami oczekiwałam postoju. Przez to miałam pewien problem z przejmowaniem się losem bohaterów, bo nie miałam czasu ich lepiej poznać. I to było widać na głównej złej postaci. Nie czułam z nim żadnego związku i bało obchodził mnie jego los. A szkoda. Bo to mogłoby wzmocnić końcowy efekt.

Nie zrozumcie mnie źle. Mi się naprawdę podobało. Jednak uważam, że pewne rzeczy dało się napisać lepiej. A już na pewno powinna zrobić to Leigh Bardugo, bo pierwszy tom się zdecydowanie bardziej podobał. I chociaż zakończenie rozerwało mi serce, to uważam, że jest to najlepsze zakończenie, jakie mogła napisać Bardugo. Ci bohaterowie zasługiwali na nie.



Dominika