środa, 18 lipca 2018

A ty wiesz "Jak upolować pisarza"? Sally Franson


Są takie filmy, które darzę ogromnym sentymentem. Do takiej grupy należy ekranizacja książki "Diabeł ubiera się u Prady". W tym przypadku najpierw obejrzałam film, a później przeczytałam książkę. I zarówno film, jak i książę uwielbiam. I kiedy zobaczyłam na okładce "Diabeł ubiera się u Prady na dzisiejsze czasy" byłam bardzo zaintrygowana. Ale po przeczytaniu "Jak upolować pisarza" uważam, że jest to porównanie na wyrost.


Casey Pendergast pracuje w branży PR, ale nie jest to jej prawdziwa pasja. Ma 28 lat, wiedzie dość spokojne życie i może pozwolić sobie na naprawdę wiele jeżeli chodzi o finanse. Jednak nadchodzi taki moment, kiedy ma pewne dylematy moralne, ponieważ jej firma stara się wykorzystywać artystów do promowania produktów, z których normalnie by nie korzystali. Po prostu się sprzedają. Zresztą ona robi to samo. Ta książka to mocna lekcja na temat siły mediów społecznościowych.
Kiedy tylko otrzymałam od kuriera paczkę z tą książką była zachwycona. Okładka jest naprawdę ładna i intrygująca. Ona wezwała mnie do przeczytania tej pozycji natychmiast, mimo stosu książek, które również wymagały mojej uwagi. Myślałam, że będzie to zabawna historia, która rzuci inne światło z przekazem pełnym nadziei dla kobiet kariery. Liczyłam na ostry dowcip i sprytne spostrzeżenia, bardziej z satyrycznym podejściem do opowieści o czasach, w których żyjemy. Niestety, dość mocno się przeliczyłam.
Już na 50 stronie znienawidziłam główną bohaterkę. Jest karykaturą współczesnej kobiety: bezwartościowa, płytka, obsesyjna, napędzana mediami społecznościowymi i mająca obsesję na punkcie pieniędzy. Zasadniczo, to trochę zaktualizowana wersja Carrie z Seksu w wielkim mieście, ale bardziej irytująca. Przez to, że narracja jest pierwszoosobowa czytelnik utknął w jej głowie i musi słuchać jej bezsensownych wynurzeń.
Naprawdę chciałam polubić tę książkę, ale nie mogłam. Strasznie się męczyłam z czytaniem jej, były takie momenty, kiedy myślałam, że umrę z nudów  i mimo, że trafiały się jakieś przebłyski dobrego pisania, to historia nie była spójna. Po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów prawie odłożyłam tę pozycję i byłam gotowa pisać do Wydawcy, że tego nie przeczytam. Ale potem pojawił się Ben, główna postać męska, która naprawdę coś wnosiła do tej historii i myślałam sobie "hej, ta chemia między nimi jest dobrze napisana" i tak czytałam dalej. Tak naprawdę, to jedyne dobre części tej książki.


Uczysz się od życia tak jak gwóźdź uczy się od młotka, który wali go po głowie.

Zdecydowałam, że dziennie będę czytała obowiązkowo 50 stron. I tylko w ten sposób udało mi się skończyć "Jak upolować pisarza".  Pod koniec rozdziału szóstego rzuciłam książkę przez pokój, przeklinałam ją i zdecydowałam, że po prostu nie obchodzi mnie, jak to wszystko skończyło się dla Casey. Dlaczego możesz zapytać ... cóż, w rozdziale 6 jest scena, której po prostu nie mogłam znieść. Scena prosto z dzisiejszych nagłówków, która wzmacnia wszystko, co jest nie tak z naszym patriarchalnym społeczeństwem. Autorka przez Casey nie mówi kobiecie, żeby zmieniła system, ale jak go przyjąć po cichu, żeby można było żyć z łatwością kosztem własnej moralności i sumienia.

Sally Franson powinna wykreować klasyczną, głęboką, dobrą osobę, która wpada w kłopoty, ma kryzys, odkupia się. Ja za to kompletnie nie przyjmowałam się życie Casey. Jej egoizm po prostu mnie denerwował. To ona była najsłabszym elementem tej książki. Uważam, że zakończenie jest zbyt uproszczone i wygodne. Ponadto, Fransen jest podatna na przypadkowe, wysokopoziomowe analogie i zbyt długie opisy, które po prostu nie pasują do tego typu historii. 

Potrafię wybaczyć książkom wiele. Ale tutaj nie zauważyłam wielu pozytywnych aspektów. Trochę mi przykro, że zmarnowała się praca aż tylu osób, tłumacza, korektorów, grafika.. Jeżeli kiedykolwiek autorka zdecyduje się na napisanie innej książki, to już teraz wiem, że po nią nie sięgnę. Zresztą chyba lepiej, żeby w głowie Sally Franson nigdy nie pojawił się taki pomysł.

Taka książka mogłaby się dobrze sprzedać 10 lat temu. Wtedy pewnie zgarniałaby świetne oceny. Ale dzisiaj nie mogę jej przyznać więcej niż 5/10 gwiazdek. Pozostało mi tylko poczucie straconego czasu.




Za możliwość przeczytania książki dziękuję:



Dominika