środa, 17 maja 2017

Przecież nie masz "Nic do stracenia" Kirsty Moseley


Znacie tą sytuację, kiedy boicie się wejść w social media, bo wszędzie są jakieś spoilery? Ja właśnie tak miała z tą książką. Przez kilka dni nie zaglądałam na instagrama, bo wszędzie widziałam ten tytuł i zachwyty nad nimi. O co tak naprawdę tyle szumu?


Anna Spencer przez rok była więziona przez dilera broni i narkotyków, Cartera Thomasa. Zabij jej chłopaka, na jej oczach, i wykorzystywał przez ten czas psychicznie i seksualnie. Kiedy została uratowana przez policję pomogła wsadzić mężczyznę do więzienia. Teraz Carter ma się odwoływać do wyroku. Jej ojciec, wpływowy senator i kandydat na prezydenta robi wszystko by ochronić córkę. W tym celu jej ochroniarzem zostaje Ashton Taylor, przyszły członek SWAT. 

Z więzienia cały czas przychodzą listy od Cartera. Trochę spokojniej byłoby, gdy były to pogróżki. Ale to są listy miłosne. Wygląda na to, że on kocha Annę. Chorą, psychiczną, pokręconą i nieodwzajemnioną miłością.

Jak się pewnie możecie domyślać między Anną a Ashtonem coś jest. Sprawa nie jest taka prosta, bo dziewczyna cały czas tęskni za swoim zamordowanym chłopakiem, Jackiem, a jej psychika jest zryta po gwałtach i prześladowaniu.

Powiem Wam tak, to jest pierwsza książka Kirsty Moseley, po którą sięgnęłam. I naprawdę jestem zachwycona. Co prawda, może ni tak, jak cała masa innych ludzi, ale to naprawdę było dobre.



Po pierwsze główni bohaterowie byli naprawdę dobrzy. Ale mam jedną uwagę. Były takie momenty, kiedy na kilka stron narrację przejmował Ashton, i one były dla mnie dużo ciekawsze. Miejscami Anna mnie przytłaczała. Miałam z nią lekki problem.

Historia, fabuła, wątki to kawał dobrej roboty. Spodziewałam się czegoś naprawdę gorszego, za bardzo przesłodzonego, ale w drugą stronę, za bardzo mrocznego. A tu jest naprawdę dobre wyśrodkowanie. 

Ale niestety, ktoś musi trochę ponarzekać, i to będę ja. Momentami miałam wrażenie, że autorka nie wykorzystała w 100% zasobów, które miała. Uważam, że kompletnie niewykorzystana została postać Cartera. Było go za mało. A tak można byłoby wykorzystać jego psychikę... 

Jeżeli macie w planach podarować "Nic do stracenia. Początek." to musicie wiedzieć, że polecam ją nieco starszym czytelniczkom. Tak od 16 w górę. Sceny są ostre, ale wcale nie psychicznie. Po prostu zdarzają się sceny seksu, a tego można młodszym oszczędzić. I to mnie też miejscami zrażało. To tak jakby Kirsty Moseley chciała zapożyczyć pewne rzeczy od E.L. James i lepiej sprzedać książkę.

Podsumowując sama nie wiem, czy jestem w stu procentach przekonana do polecania Wam i podpisania się pod tym. Uważam, że po prostu każdy powinien wyrobić sobie o niej zdanie i sięgnąć.
W ogólnym rozrachunku przyznaję 6/10 pkt.



Za możliwość przeczytania książki dziękuję:

Dominika