Dominika Pyza: Co popchnęło Panią do napisania pierwszej książki?
Izabella Frączyk: Zazwyczaj takie rzeczy dzieją się poza nami zwłaszcza
w przypadku osoby, której zawsze się wydawało, że pisarz, to jakiś kosmita albo
w najlepszym razie odrealniony odludek, który nie je, nie śpi, nie gotuje i nie
chodzi na zakupy do tesco J Przypadków
w tamtym czasie pojawiło się wiele. Mój
pies, który zasłużenie osiągnął już prawie miano celebryty, bowiem o jego
wybrykach rozpisywałam się dość często na internetowym forum. Do tego
powątpiewanie otoczenia, że ja to zrobię i jeszcze na dokładkę debiut literacki
mojej koleżanki, który wymierzył mi celnego ambicjonalnego kopniaka. To wszystko nastąpiło prawie jednocześnie i
skłoniło mnie od decyzji, że jednak spróbuję. Pamiętam jak znajomy zapytał mnie
wtedy:
-Czym się
zajmujesz?
- Piszę książki- odparłam z mocą.
- O, a co napisałaś?
- Jeszcze nic... J
D.P.:Jak znosi
Pani krytykę swoich książek?
I.F.: Każdy, kto decyduje się upublicznić swoją twórczość
musi liczyć się z tym, że nie każdemu się spodoba to, co stworzył. To podstawa, jeśli nie chce się zwariować albo
chwycić totalnego doła przy pierwszej
recenzji dalekiej od entuzjazmu. Wiele zależy również od tego, co uznamy za
krytykę. Jeśli na temat mojej twórczości wypowiada się osoba, którą uznaję za
autorytet, to oczywiste, że biorę jej sugestie pod uwagę. To, czy się z nimi
zgadzam jest już inną kwestią, ale takie opinie traktuję bardzo poważnie. Internetowy, anonimowy „hejt” mnie nie
interesuje i nawet nie zawracam sobie głowy czytaniem, bo jakże ja mam się
odnieść do wpisu: „ Książka jest żenująca, a autorka jest głupia”? – Tutaj mogę
się tylko uśmiechnąć, że komuś ulżyło Cóż, szkoda czasu… J
Bardzo cenię sobie opinie czytelników, bo przecież to właśnie dla nich
piszę. To dla mnie najważniejsze i nie ma dla mnie nic milszego jak wyrazy
uznania i serdeczności od zupełnie obcych osób. Rozumiem przy tym, że komuś
moja powieść może się po prostu normalnie nie podobać, ale dopóki szala szeroko
pojętej krytyki nadal będzie wyraźnie przechylać się na plus, mój zapał do pisania z pewnością się nie zmniejszy J
D.P.: Gdybym
mogła spotkać się z jedną z bohaterek mojej powieści, to wybrałabym...,
ponieważ...
I.F.:Spotkać? Nie ma takiej opcji, bo już spotkałam je
wszystkie i znam je na wylot. Wszystkie bardzo lubię. Z niektórymi zdążyłam się
nawet zaprzyjaźnić. W końcu siedzieć
przez kilka miesięcy w czyjejś głowie, to nie są przelewki J
Wiem, że to nie brzmi normalnie, ale tak właśnie jest. Wszystkie moje bohaterki
lubię, nawet tym wrednym staram się nadać jakiś ludzki rys i zachęcić
czytelnika, żeby spróbował odszukać ich
ukryte, drugie dno. Bardzo się staram, żeby moje dziewczyny nie były
jednakowe, monochromatyczne. Nawet tym z pozoru aniołom zdarzają się błędy i
moralne wpadki. Każdy z nas ma na sumieniu mniejsze bądź większe głupoty. One
też. Może dlatego są odbierane, jako postaci bardzo realne.
D.P.:Pisze
Pani książki z zakresu literatury kobiecej. Czy Pani także czyta takie książki
czy może jednak inny gatunek?
I.F.:W obawie przed popełnieniem niezamierzonego plagiatu
zazwyczaj omijam podobną literaturę. Do tego mam niewiele czasu na czytanie
czegoś, co napisał ktoś inny, więc wybieram pewniaki. Uwielbiam prozę
sensacyjną i konsekwentnie nie wychodzę poza ten gatunek. Oczywiście czasem
czytam też książki moich koleżanek po fachu. Nie zdarza mi się to zbyt często
mimo, że między sobą wymieniamy się swoimi książkami i nasze półki pękają w
szwach J
D.P.:Jaki jest
Pani przepis na szczęście?
I.F.: Niestety nie mam przepisu na szczęście. Po
prostu staram się być dobrym człowiekiem i nikomu nie robić krzywdy. To niby
brzmi całkiem jasno i wydaje się to łatwe, ale wcale tak nie jest. A szczęście często mamy pod nosem i widzimy je
dopiero jak zniknie, zatem trzeba uważnie się rozglądać wokół siebie i z każdego
dnia wydusić coś dobrego, bo nie ma nic lepszego niż zasypiać z uśmiechem na
ustach i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
D.P.: Bardzo dziękuję za wywiad.
I.F.: Serdecznie
dziękuję za rozmowę. Życzę sukcesów i ciekawych recenzji.