wtorek, 22 sierpnia 2017

Gorący "Zaklinacz Ognia" Cinda Williams Chima


Książka przyciąga już samą okładką. Następnie czytam opis i coś mnie zatrzymuje. Bo mam wrażenie, że już to gdzieś widziałam. I nagle dostaję propozycję zrecenzowania książki. I się na nią decyduję. Nie, wcale nie z pazerności. Chcę sprawdzić, czy to tylko opis myli tak osobę, czy książka naprawdę jest podobna do dzieł Sarah J.Maas. I jeszcze jedno czy warto ją przeczytać. Ale to już bardzo proste. No nie?


Trwa ogromna wojna między królestwami Ardenu i Fellsmarchu. Król Ardenu, Gerard zajął większą część Siedmiu Królestw. I właśnie w tym świecie żyje dwójka głównych bohaterów. Tak różnych od siebie, a równocześnie niezwykle podobnych. Adrian sul'Han, prawowity dziedzic tronu Fellsmarchu, w skrócie Ash Hanson, a pod przykrywką Adam Freeman ucieka przed Gerardem, który chce go zabić. To zaledwie trzynastoletni chłopiec, który po morderstwie ojca ucieka z rodzinnego kraju i wstępuję do akademii, która ma wspomóc jego zdolności magiczne. Chłopak jest niezwykłym uzdrowicielem, ale po śmierci ojca praktykuje w truciznach. Z drugiej strony mamy Jennę Bandelow, która jako dwunastoletnia dziewczynka pracuje w kopalni pod rządami okrutnego króla Ardenu. Jenna ma magiczny znak, znamię, które świadczy o tym, że jest naznaczona. Niestety nie wie o co chodzi. 
Do tego jest świadkiem zabójstwa jej najlepszego przyjaciela. Oboje żyją w świecie, gdzie magia jest zakazana, a każdy mag żyjący w Ardenie ma zakładaną obrożę, która jest kontrolowana przez króla. 
Od tych wydarzeń mija kilka lat...
Zmienia się bardzo dużo. Adrian pracuje na dworze króla i czeka na zemstę, a Jenna zostaje porwana przez armię króla. Co się wydarzy dalej? Jak bohaterowie poradzą sobie w obliczu coraz większej i okrutniejszej wojny?

Troszeczkę się zawiodłam. Miała to być naładowana akcją, naelektryzowana magią i walką historia, a książka była miejscami nudnawa. Nie wiem, czy to za duże oczekiwania względem książki, które wydawnictwo skutecznie podsycało w czytelniku, czy może coś ze stylem pisania autorki, ale kiedy coś się działo, nie czułam nic. Ani podekscytowania, ani złości, albo czegokolwiek innego. Co do Cindy, nie jest to jej pierwsza książka, ale pierwsza, z którą ja się spotkałam. Z drugiej strony książkę czytało się bardzo szybko. Książka nie była całkiem zła. Była średnia. I to bardzo. Nie miała swojego charakteru, który zapamiętałabym na długo po przeczytaniu historii. Po kilku godzinach, kiedy przeczytałam całą książkę miałam wrażenie, że w tym czasie mogłam przeczytać coś bardziej ambitniejszego. No bo powiedzmy sobie szczerze, ile można zapychać rynek książki takimi średnikami? Każdy w końcu czuje potrzebę przeczytania czegoś ambitniejszego. I o ile nie lubię książek przekombinowanych, to do bólu prostych tym bardziej. Dla przykładu teraz czytam "Naznaczonych śmiercią" i tam dzieje się za dużo, a tutaj mamy bardzo prostą historią, w której połapać się można po kilkunastu stronach. I wiemy wszystko. Do tego przewidywalność. Ale nie martwcie się, to ja coraz częściej za dużo myślę i wszystko już wiem w połowie książki, wiec może to moja wina?



Po tych całych minusach, które już chyba wyrzuciłam z siebie, czas na plusy. Choć w tej książce potencjał został trochę zmarnowanych, to jest on do wykorzystania w kolejnych tomach serii "Starcie królestw". Historia miała być naprawdę ambitna, szkoda, że nie do końca się to udało. Postacie są naprawdę ciekawe i autorka musiała poświęcić im trochę czasu. Ale ja od głównych postaci wolałam te drugoplanowe. Nieszczęśliwą żonę króla Gerarda, kadetkę Lilę Barowhill, która z jednej strony pomagała Ashowi, a z drugiej pracowała dla króla i Destina Karna, który z jednej strony był synem generała i wyłapywał magów, a z drugiej... no właśnie... Cinda Wiliams Chima całkiem niezły humor. Żarty są lekkie i przede wszystkim niewymuszone, a to ważne.  

Podsumowując wszystko, to gdyby tak tak zostawić początek książki, wywalić środek i lekko wzmocnić końcówkę, książka byłaby o niebo lepsza. Powieść jest niestety niedopracowana. Myślę, że fajnym dodatkiem, którego zabrakło, byłaby mapka Siedmiu Królestw. Czytając książkę miałam wrażenie, że autorka miała coś takiego przed sobą, w trakcie pisania, bo geografia była na wysokim poziomie. Z czystym sercem mogę polecić książkę troszkę młodszym czytelnikom. A na pewno młodszym ode mnie. Myślę, że od dwunastu lat można śmiało czytać książkę. Albo jeśli ktoś jeszcze nie miał styczności z fantastyką to może być dobry wstęp w nowy gatunek.



Za możliwość przeczytania książki dziękuję:


Dominika