niedziela, 26 lutego 2017

Niesamowita "Zima koloru turkusu" Cariny Bartsch


Nie wiem w sumie co napisać. Ostatnio zauważyłam, że mam problem z pisaniem recenzji kolejnego tomu serii. Tak naprawdę jestem ciekawa, z czego to wynika. Czuję, że przy tej książce będzie podwójnie trudniej. Dlaczego? Bo ja naprawdę nie chcę tego kończyć.


Emely Winter poznaliśmy jako przebojową, pewną siebie studentkę. Czy coś się zmieniło? Nie, może z wyjątkiem tego, że bardziej cierpi. Dziewczyna bała się ponownego zranienia przez Elyas'a. Właściwie to się cały czas boi, tyle że zdaje sobie sprawę, iż nie może dalej ignorować uczucia względem niego. Bo coś niewątpliwe czuje. Nie potrafi tylko tego zidentyfikować. 

A cóż w tym czasie porabia Elyas? Otóż nic. Przez całe pięć miesięcy starał się o nią, a teraz nagle zamilkł. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej to nie jest normalne. Emely się do tej gry się przyzwyczaiła, polubiła. Czyżby mu się już znudziła? To było trochę nierealne. Do tego Luca nie pisze już do niej maili. Gorzej już być po prostu nie mogło!

Można powiedzieć, że Elyas wręcz unika Emely od czasu ich wyjazdu pod namiot. Tym razem, to nasza główna bohaterka bierze sprawy w swoje ręce i chce się dowiedzieć o co chodzi. Doskonałą okazją do tego wydaje się imprez Halloweenowa. Wtedy żeby się ośmielić wypija za dużo alkoholu. A alkohol i rozsądek nigdy nie idą  parze.




W "Zimie koloru turkusu" humoru, który tak mi się podobał przy pierwszej części jest mniej. Ta książka jest trochę spokojniejsza, są przemyślenia. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma mojego ukochanego sarkazmu i żartów. 

Pierwszy tom skupiał się bardziej na starciach między bohaterami, zaś tutaj na pierwszym miejscu są emocje. Autorka przedstawia nam tajemnice i przeszłość, która w teraźniejszości gra ogromną rolę. Ta książka jest taką doroślejszą i spokojniejszą siostrą "Lata koloru wiśni".

Bohaterowie niesamowicie dojrzeli. Mam wrażenie, że autorka rozwinęła się z książki na książkę. Jest kilka takich momentów, w których po prostu zamarło mi serce. W ogóle podczas czytania czułam się jak na kolejce górskiej.

W obu książkach dość dużą rolę odgrywa muzyka, piosenki. Są idealnie wkomponowane w treść i ją uzupełniają. Autorka dość szczególnie wyselekcjonowała piosenki. Bohaterowie je pamiętają. Niektórych z tych dzieł kompletnie nie znałam, a miałam okazję poznać.

Kluczową rolę w książce odgrywają dwa ostatnie rozdziały. Z oczywistych względów o nich wam nie opowiem. Przy czytaniu tego warto mieć przy sobie jakieś chusteczki. Ja byłam rozwalona emocjonalnie. Szczerze, że przez kilka godzin miałam kaca książkowego, ale przemogłam go, bo szybko sięgnęłam po fantastykę.

Owszem, ta duologia jest przewidywalna. Mi udało się w połowie pierwszej książki zgadnąć, co będzie w "Zimie koloru turkusu". Jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Autorka znalazła jednak sporo takich miejsc, gdzie naprawdę zaskakiwała. 

Recenzja "Lata koloru wiśni" pojawiła się blogu 14 lutego. Od tego czasu jest naprawdę chętnie czytana, a pod wpisem wywiązała się dyskusja. Bardzo się z tego cieszę. Jedni z was już ją czytali, a inni dopiero zostali nią zainteresowani.

Książka idealna dla nastolatek, ale również dla starszych kobiet. Romantyczek, ale i nie tylko. Zatraćcie się w historii Emely i Elyasa. Czuję ogromy smutek, bo wiem, że coś pięknego się skończyło. Już płaczę i mam zamiar pisać petycję do Cariny Bartsch po następną książkę! Kto ze mną?




Na razie,
Dominika